Svalbard

Spitsbergen lub jak kto woli Svalbard to archipelag wysp na dalekiej północy, na który zawsze chciałem się wybrać. Zupełnie z niewiadomych mi przyczyn wyspy te zawsze pobudzały moją wyobraźnię. Na przełomie lipca i sierpnia 2013 roku miałem okazję, żeby się tam wybrać. Prowadziłem jeden z odcinków wyprawy na jachcie Isfuglen.

Zacząć i skończyć mieliśmy w Longyerbyen. Pomysł na rejs był prosty, popłynąć wzdłuż wybrzeża stając tam gdzie się da i oglądając co się da. Przy sprzyjającej pogodzie chciałem opłynąć Spitsbergen przez cieśninę Hinlopen oraz dotrzeć za 81 równoleżnik. Załogę skompletowałem dość sprawnie. Znaczna jej część to recydywiści :), którym było mało po rejsie na Grenlandię.

Longyearbyen powitało nas pochmurną pogodą, całe szczęście, że nie przylecieliśmy żeby się opalać… Mieliśmy za to sporo pracy. Trzeba było pożyczyć broń, załatwić pozwolenie na opuszczenie strefy 0 (czyli Longyearbyen), przejąć jacht i przygotować go do drogi, dokupić jedzenia, zrobić zapas paliwa i …. w drogę.

Po wyjściu z Isfjorden (fjord nad którym leży Longyearbyen) skierowaliśmy się na północ do Ny Alesundu, ale ponieważ prognoza była dobra to zdecydowałem, że zamiast dookoła morze popłyniemy przez miejscowo płytką Forlandsundet. Widoki zapierały nam dech w piersiach, a to dopiero początek. Do Ny Alesund w efekcie nie weszliśmy, zostawiliśmy sobie to na następny raz. Pierwszy postój zrobiliśmy sobie w Magdalenefjorden nie daleko schodzącego do morza lodowca. To dopiero był widok….

Po krótkim postoju i spacerze po okolicy ruszyliśmy dalej do starej bazy w Virgohamna. To mniej więcej tam wymyśliłem, żeby popłynąć do Jotunkieldane w Woodfjorden. W locji znalazłem coś o gorących źródłach w okolicy. Na miejscu źródeł nie znaleźliśmy przynajmniej nie gorących.

Po opuszczeniu Woodfjorden następny postój był koło Moffen. Piszę koło, bo Moffen to rezerwat morsów i schodzić nie wolno. Jak dopłynęliśmy to morsów oczywiście nie było więc postanowiliśmy poczekać. Rzuciliśmy więc kotwicę i czekamy… Morsów się nie doczekaliśmy, ale za to mieliśmy sytuacja odrobinę abstrakcyjną 🙂 Otóż staliśmy sobie na kotwicy koło wyspy jak nie przymierzając w Chorwacji tyle, że prawie na biegunie północnym… wrażenie ciekawe.

Płyniemy dalej. Prognozy są dobre, a nawet bardzo dobre. Najpierw wyspy  Sjuøjane, to takie wyspy ok. 80 mil na północny-wschód, które ciężko znaleźć na mapie 😉 a później spróbujemy dotrzeć do 81 równoleżnika…

Sjuoyane

Idzie nam dobrze, mapa elektroniczna się właściwie skończyła. Papierowa którą mamy jest w takiej skali, że jest mało przydatna. Przez chwilę, pozycję zaznaczałem korzystając z Painta…

svalbard_no_map
koniec mapy

Kotwicę rzuciliśmy koło wyspy Phippsoya. Pierwsza grupa zeszła na ląd i dość szybko wróciła… świeże ślady misia na piaszczystej plaży nie zachęciły ich do dalszego zwiedzania.

Ślad misia wygląda tak...
Ślad misia wygląda tak…

Staliśmy na mniej więcej 80 stopniu i 41 minucie szerokości północnej. Do 81 równoleżnika zostało więc mało. Mało co nie znaczy prosto 🙂 Do pewnego momentu szło nam nawet dobrze i łatwo, a potem zaczął się lód… z salingu Krzysiek krzyczał więc w lewo, w prawo, w lewo, w prawo…. dalej się nie da! Ale 81 stopień zdobyty, do bieguna zostało mniej niż 1000 km!

Svalbard / Spitsbergen
81 N

Czas na południe, Hinlopen czeka. W tym roku lodu tam ponoć nie ma. Czy tak jest w praktyce to sprawdzimy. Najpierw jeszcze przystanek regeneracyjny w Murchinson Bay… była nawet sauna.

W Hinlopen lodu rzeczywiście nie było. Trafiliśmy za to na misia i to z bliska. Misie dokładnie były dwa, mały i jego matka. Pomimo naszej ostrożności i przejrzenia okolicy przez loretkę znaleźliśmy się około 80 metrów od nich. Biegnąc z powrotem do pontonu pobiliśmy chyba rekord świata na 100 metrów i to kilka razy, niedźwiedzica nawet się nie ruszyła, olała mówiąc wprost namolnych gości, którzy w kaloszach weszli do jej domu…  Zdjęcia dobrego nie mamy, nie udało się ustawić ostrości :p

Miś
Miś

Hinlopen przeszliśmy gładko, Storfjorden też. Zaczęliśmy się trochę spieszyć i już nie stawaliśmy po drodze. Prognoza pogody nie napawała optymizmem. Miało wiać i to bardzo, a na dodatek ze złej strony. Dotarliśmy do Sørkapp (południowy cypel Svalbardu) i tam nam się rozwiało. Warunki nie były jakieś tragiczne, ale zmęczenie dawało już znać, postanowiłem więc stanąć na kilka godzin w dryfie, gdyż później wiatr miał się odkręcić z SW na SE. Jak się okazało było to bardzo dobre rozwiązanie. Wiatr rzeczywiście skręcał, a my ślizgiem opłynęliśmy Sørkapp. Później wystarczyło tylko wyjść z dryfu i popłynąć w stronę Barentsburga.

Okazało się, że mamy jeszcze na tyle dużo czasu, że mogliśmy sobie popłynąć i do Pyramiden, gdzie zjedliśmy chyba najlepszy na świecie barszcz ukraiński, jak i zwiedzić jeszcze Sassenfjord na końcu Isfjordu.

Dla tych co lubią liczby to pokonaliśmy 1031 mil morskich w 196 godzin.

Zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć!