Seszele

Seszele to archipelag 115 wysp na Oceanie Indyjskim z przepięknymi plażami oraz krystalicznie czystą i ciepłą wodą. Są tacy, którzy nazywają je cudem świata. Trzeba to zobaczyć !

Do pływania z tych 115 wysp zostaje tylko kilkanaście tzw. wewnętrznych, ale na dwa tygodnie to w zupełności wystarcza. Na pozostałe trzeba mieć zgodę lokalnych władz, jacht z odsalarką, bo odległości sięgają do 250 mil morskich oraz na tyle szczęścia, żeby nie trafić na piratów.Pływaliśmy na katamaranie Lagoon 440 o wdzięcznej nazwie „Malick”. Jacht sam w sobie bardzo fajny, załoga jeszcze lepsza 🙂

Wracając do wysp i pływania. Jako, że o Seszele zahacza monsun to wiało nam z jednej strony (najczęściej z N – NE) i niezbyt mocno (max. 4 w skali Beauforta).  Jedyna marina jest właściwie w Victorii na wyspie Mahe. To największa i główna wyspa archipelagu, z jedynym lotniskiem międzynarodowym. Stąd właśnie zaczynaliśmy rejs (i tu go z resztą skończyliśmy).  Druga pół-marina jest na wyspie Praslin. Piszę pół-marina, po tak naprawdę to pomost firmy czarterowej i nie ma, żadnej pewności że będzie wolne miejsce. Pozostaje więc stanie w zatokach na kotwicach. Trzeba tylko pamiętać o pływach i prądach, bo można pomóc sobie i stracić kaucję 😉

Co widzieliśmy i co robiliśmy? W zasadzie wszystko co Seszele oferują. Widzieliśmy najmniejszą chyba stolicę państwa na świecie (czyli Victorię) z jej miniaturką Big Bena, rezerwat przyrody Valle de Mai z jego kokosami w kształcie ….. (tutaj należy wstawić z czym się tam komu kojarzy), wyspy Coco Island i St Pierre, które to występują w chyba każdym folderze turystycznym o Seszelach oraz  ogromne żółwie na wyspie Couriose. Wylegiwaliśmy się na kilku przeuroczych plażach oraz  sprawdziliśmy, że na La Digue jest niewiele samochodów (wyspa jest mała i większość spraw załatwia się na rowerze) i że na tej samej wyspie jest owszem parę wołotaksówek czyli wozów, do których zaprzężony jest wół, ale jest to mocno przereklamowane (ja, jak zwykle uważam, że męczenie zwierząt dla wygody turystów jest bez sensu (podobnie jak męczenie osłów na Santorini i w paru jeszcze innych miejscach) i powinno być karane). Jakby tego było jeszcze mało to właściwie wszędzie gdzie weszliśmy do wody czuliśmy się jak w akwarium i nie tylko dlatego, że woda miała 34 stopnie, ale dlatego, że ryby były właściwie na wyciągnięcie ręki, a czasem i bliżej. A skoro jesteśmy przy rybach to jeszcze dodam, że spróbowaliśmy lokalnych ryb…. pycha, nie jak te z Centrali Rybnej 😉 oraz owoców, też pycha. Za to z resztą jedzenia było właściwie dokładnie odwrotnie… ale to tylko tak, żeby nie było jak w raju 😉

A teraz to co najważniejsze czyli zdjęcia…

3 odpowiedzi na “Seszele”

  1. Pingback: wyjechałem…
  2. Wspaniala wyprawa, ale niestety termin mi nie odpowiada. Prosze o informacje o nastepnych rejsach!

    Pomyslnych wiatrow!

  3. Zdjęcia cudne, aż nie mogę się doczekać wyjazdu, który planuje na marzec;)
    Archipelag zapowiada się spektakularnie, choć nie wiem, co mnie bardziej cieszy obcowanie z kulturą, czy te wspaniałe plaże i kąpiel w oceanie:D

Możliwość komentowania została wyłączona.