Czyli jak to było jak poszliśmy do ambasady USA w Warszawie po wizę. Bajki dla dzieci i opowieści o robotach co urywają głowy… tak bym streścił to co się „mówi” o wizach i wjeździe do USA.
MIT 1: WIZA
Słyszałem, że na spotkanie z konsulem czeka się długo… dzwonię więc do ambasady USA, żeby się umówić. Miło i grzecznie dowiaduję się, że mogę nawet i jutro… A czy mogę za miesiąc? Oczywiście. No to jesteśmy umówieni.
Wypełniamy wnioski (w sensie ja i Sylwia), formularz dość prosty. Zamiast adresu w Stanach i telefonu do kogoś na miejscu podajemy nazwę jachtu i mój numer telefonu w Polsce. Jak chcą niech dzwonią 🙂 Wnioski wypełnione i czekamy na „TEN” czwartek.
W środę, zgodnie z tym co się „mówi na mieście”, seria pytań: „czy mam wszystkie stare paszporty, bo się przydają; czy mam pismo ze spółdzielni, że mam mieszkanie; czy mam wyciąg z konta, bo też się może przydać; a może w ogóle to przeleję Ci w środę milion, ty zrobisz wydruk, pójdziesz do ambasady i w piątek mi ten milion oddasz”… Otóż Drodzy Czytelnicy do Ambasady USA zabieramy paszport i wniosek wizowy. Gówno kogo tam interesuje cała reszta…
Jesteśmy pod ambasadą, ze 20 minut za wcześnie, więc pewnie będziemy dreptać w koło, ale zagaduje nas ochrona, czy my po wizy? Tak. To proszę do środka. Wchodzimy, najpierw kontrola czy nie mamy broni, później czekamy parę minut, bo jest przed ósmą i jeszcze nie pracują. Jesteśmy prowadzeni w około 20 osobowej grupie to sali, która trochę wygląda jak poczta. Tam sprawdzają wnioski wizowe, czy są dobrze wypełnione. Mamy ustalony plan, że podchodzimy do dwóch różnych okienek (jak będą) i że się nie znamy za bardzo, nie mieszkamy razem, nie jesteśmy parą, jedziemy czysto turystycznie i takie tam inne pierdoły… Sylwia idzie pierwsza, ja chwilę później trzy okienka dalej. Na razie jest dobrze… to znaczy prawie, bo rozpoczyna się rozmowa:
– Czy Pan jedzie z tą Panią z okienka 1?
– No tak… (co mam powiedzieć, że nie, a ten numer telefonu chociażby to zbieg okoliczności ;D )
– Haaalinkaaa!!! Pan przyjdzie do Ciebie, bo Państwo jadą razem…..
…. cały misterny plan w piz…… czekamy do okienka z konsulem… teraz to już normalnie po jabłkach 😉 Nasza kolej, podchodzimy. Siedzi facet, młody, wygląda na miłego. Zaczyna łamaną polszczyzną „Dzień Dobry! Czy mówią Państwo po angielsku?”, my że tak i płynnie przechodzimy na angielski, „Kiedy i gdzie Państwo chcą jechać do Stanów Zjednoczonych?”. My, że najpierw na Wyspy Dziewicze, a później na Florydę, ale to dopiero koło maja – czerwca… „OK, no problem. Paszporty przyjdą do Państwa w ciągu tygodnia, wiza będzie na 10 lat, Do widzenia i powodzenia”
… Halo, ale spytaj się mnie gdzie pracuję, ile zarabiam, czy mam samochód, dom… jakieś takie rzeczy… przecież miało być tak strasznie. No nic nie chcesz wiedzieć to nie.
Obaliliśmy mit z przyznawaniem wiz do USA, przy czym nie twierdzimy, że kiedyś było tak samo. Opisaliśmy jak było w naszym przypadku. Nikt nas nie opluł, nie kazał czekać pięć godzin. Było szybko, miło i profesjonalnie, wystarczył paszport i wniosek wizowy… żadnych „podkładek” i ekstra zaświadczeń.
MIT 2: PRZYLOT
Mieliśmy przypłynąć jachtem. Z doświadczenia wiem, że kontrole „z morza” są jakieś przyjemniejsze, może to ta więź ludzi morza 🙂 No, ale wiadomo nie wyszło… więc lecimy i to w paszcze lwa czyli do Nowego Jorku. Normalnie stres…. taaaakie słyszeliśmy historie 🙂 Ale myślimy logicznie, przylatujemy z Antigi, jesteśmy Polakami to w razie czego gdzie nas odeślą? Na Karaiby – to bez sensu… do Polski, a niby jak? No nic jakoś będzie. Wychodzimy z samolotu, idziemy i idziemy, aż wreszcie dochodzimy do kontroli paszportowej, po doświadczeniach z ambasady podchodzimy od razu razem. Kobieta ogląda nasze paszporty, patrzy na zegarek i pyta:
– Skąd przylecieliście?
– Z Antigi (Ha ha ! niespodzianka)
– A jak dostaliście się na Antiguę?
– Przypłynęliśmy jachtem z wysp Kanaryjskich
– O nie to nie dla mnie. Witam w Stanach Zjednoczonych 🙂
… no jak to tak? A gdzie pytania: czy kogoś znamy, gdzie będziemy mieszkać, ile mamy pieniędzy i jaki jest nasz cel? A może chcemy tu zostać? Jakaś kontrola, albo coś… znów jakoś tak zupełnie inaczej niż miało być… wręcz normalnie. Niech im tam będzie 🙂
Swoją drogą to najdokładniejszą kontrolę miałem, i to wielokrotnie, w czasie podróżowania po Izraelu oraz na … warszawskim Okęciu 🙂
UPDATE: październik 2012
Potrzebowałem wizę dla juniora, ale taką na lat 10, a nie rok czy dwa. Zadzwoniłem najpierw do ambasady, żeby się dowiedzieć co i jak. Ponieważ zmienił się sposób wydawania wiz to mogłem dostać ją kurierem po wysłaniu wniosku oraz kopii mojej wizy i S, ale nikt nie był mi w stanie powiedzieć na ile ta wiza będzie. Wybraliśmy się więc po raz drugi. I znów miło oraz grzecznie na każdym kroku. Wizę dostaliśmy na 10 lat, a najbardziej ubawił mnie pracownik ambasady mówiąc „nie musieliście przychodzić, zawsze dajemy na 10 lat” 🙂
Jedna odpowiedź do “Pogromcy mitów: Wizy i wjazd do USA”
Możliwość komentowania została wyłączona.